Gość
Do ponurej speluny zawitał kolejny osobnik, potrzebujący pieniędzy i rozrywki. Nie marnując czasu, od razu skierował się do szynkarza.
- Ponoć jakaś robota na łajbie jest. - Było to bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Oparł się o kontuar i zatrzymując spojrzenie szarych oczu na karczmarzu, czekał cierpliwie. Od razu widać było, że to nikt z miasta. Ubrany był w wyświechtaną i nieco podartą koszulinę o barwie brunatnej i konopne spodnie, poprute tu i ówdzie. Buty tez nie wyglądały zbyt zachęcająco. Ich lata świetności dawno już minęły, o czym świadczyły odłażące podeszwy. Nie wyglądał na uzbrojonego. U pasa wisiał mu kawał szmaty, przerobiony na mieszek, a przez plecy przewieszony miał worek podróżny. Czarne włosy, dawno nie widzące grzebienia, splecione miał w byle jaki warkocz. Czyżby jakiś włóczęga? A może ktoś, kto pracy rzeczywiście potrzebuje?
Szynkarz wskazał mu człeka siedzącego w kącie i przesłoniętego dymem wydobywającym się z fajki.
- Ach tak, ach tak... - zamruczał pod nosem, nie zauważywszy wcześniej brodatego i zbliżył się do stolika, rzucając worek na podłogę i zajmując wolne krzesło. Uśmiechnął się nagle, tak po przyjacielsku. Wszak wszyscy mu mówili, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie...
- Ponoć wasza organizacja otworzyła rekrutację... - przerwał tylko po to, by spojrzeć na flaszkę, postawioną na blacie stolika. Trwało to tylko chwilkę, po której ponownie spojrzał na brodacza - Jeśli to prawda, chcę się zaciągnąć.